wtorek, 31 marca 2015

Rozdział 6

Witajcie, kochani! Mam dziś zaszczyt przedstawić Wam rozdział 6, który - nie owijając w bawełnę - jest jeszcze świeżą bułeczką. Dziś naleciała mnie wena i oto widzicie jej efekty. Jest mi wstyd, że musieliście czekać na post ponad cztery miesiące, ale mam nadzieję, że treścią wynagrodzę Wam zwłokę. Zupełnie skromnie wspomnę, że jestem zadziwiająco zadowolona z tego, co dziś wyszło spod mojego pióra. Nie przedłużając, zapraszam do przeczytania notki i liczę, że zostawicie po sobie ślad w postaci komentarza. Uwierzcie, strasznie to motywuje. Do zobaczenia, mam nadzieję niedługo. Untouched.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Lily nie mogła już zasnąć tej nocy. Za każdym razem, kiedy zamykała oczy jej umysł odtwarzał wydarzenia ze snu, jak kadry z filmu. Przez długie dwie godziny leżała szczelnie owinięta kołdrą, przy policzku wciąż trzymając zapaloną różdżkę. Dopiero około godziny 6, gdy już zaczynało robić się jasno, udała się do łazienki, aby wziąć gorącą kąpiel. Woda nie dała rady zmyć z niej wspomnień, ale przynajmniej w małym stopniu oczyściła umysł.
Evansówna westchnęła cichutko, kiedy zobaczyła w lustrze swoją twarz. Oczy miała naznaczone widocznymi workami, a po skroniach spływały jej strużki wody z mokrych włosów. Za pomocą magii wysuszyła je i lekko podkręciła. Aby ukryć zmęczenie, na powieki nałożyła jasny cień, a rzęsy pociągnęła czarną mascarą. Na koniec uśmiechnęła się do siebie, dodając otuchy, i wyszła z łazienki.
Zegar wskazywał 7;05, co oznaczało, że za moment współlokatorki, jedna po drugiej, zaczną uwalniać się z objęć Morfeusza. Lily, nie chcąc przerywać im ostatnich chwil odpoczynku, na paluszkach podeszła do szafy, w której panował nienaganny porządek. Ze stosu ubrań wyciągnęła czarne spodnie i miękki sweter w kolorze pistacji. W momencie, gdy sięgała do szuflady po biustonosz i majtki, usłyszała za sobą szmer ruszającej się kołdry. Nie musiała się odwracać, aby wiedzieć, że to Vivien, jak co rano, próbuje wygramolić się z łóżka.
- Spokojnie - szepnęła, idąc spowrotem do łazienki - Jest jeszcze dużo czasu.
Współlokatorka mruknęła pod nosem coś niezrozumiałego i spowrotem opadła na ciepłą poduszkę. Lily wkroczyła do wciąż zaparowanej łazienki, uwalniając od razu swoje ciało z puchowego ręcznika. Spokojnie, nie śpiesząc się, założyła bieliznę, a następnie przygotowane wcześniej ubrania. Poranny rytuał zakończyła spryskując przód swojego sweterka i szyję ulubionymi perfumami, które dostała na urodziny od Vivien. Na koniec, jak co rano, uśmiechnęła się do siebie w lustrze i wyszła.


* * *


- Gryzie Cię coś, słońce? - usłyszałam dobrze znany mi głos, tuż koło ucha.
Odłożyłam nadgryzionego tosta na talerz, wywracając przy tym oczami. Posłałam rozmówcy wymuszony uśmiech.
- Twój wzrok, Potter - odburknęłam, wracając do jedzenia śniadania.
Mój towarzysz westchnął teatralnie i położył swoją ciepłą, ale silną dłoń na mojej.
- Powiedz, co ci leży na sercu - rozkazał, przybierając kojący, ojcowski ton.
- Nie baw się w psychologa - zdzieliłam go po czuprynie, dopiero co uwolnioną ręką.
Przewrócił oczami, idealnie mnie naśladując.
- Widziałam! - prychnęłam, nieudolnie ukrywając delikatny uśmiech, który zabłąkał mi się w kącikach ust.
Rogacz uśmiechnął się szeroko, ale nic nie odpowiedział. Ja również zamilkłam, dalej pałaszując tosta z dżemem. Po stanowczo zbyt krótkiej chwili, znowu usłyszałam ten sam natrętny głos.
- Umów się ze mną, Evans - szepnął nonszalancko, uważnie obserwując mój lewy profil.
Zacisnęłam powieki, biorąc kilka głębszych wdechów.
- To pytanie, czy rozkaz? - zmarszczyłam brwi, nadal nie odwracając się w stronę mojego rozmówcy.
- Nie jestem głupi, Evans - skwitował beztrosko i puszczając mimo uszu ciche "Taa", wydobyte z ust dziewczyny, kontynuował - Nie będe nawet próbował cię do niczego zmuszać. To tylko drobna, przyjacielska sugestia.
- Więc przestań mi ich udzielać, ty imbecylu. Sama ocenię, kiedy będę chciała się z tobą umówić, a kiedy nie! - warknęłam, poważnie już wytrącona z równowagi.
Huncwot uśmiechnął się jeszcze szerzej, sprawiając, że na moich policzkach wykwitły czerwone plany.
- I to rozumiem, kwiatuszku - zaświergotał wesoło - Przynajmniej już wiem, że warto czekać.
I jak gdyby nigdy nic, pocałował mnie szybko w policzek i zanim zdążyłam zareagować, wstał z ławki.
- Swoją drogą, ten sweterek świetnie podkreśla głębię twoich oczu, choć mógłby mieć większy dekolt.
Podparłam głowę na rekach, wlepiając tępy wzrok w plecy jakiegoś ucznia.
- Co tak siedzisz, Lilka? - zapytała Michaelle, opadając z gracją na miejsce, które chwile wcześniej zajmował Rogacz. Vivien i Silje usiadły naprzeciwko nas, od razu zabierając się do jedzenia.
- Kiepska noc, kiepski poranek - mruknęłam, kręcąc głową.
Przyjaciółki posłały mi pytający wzrok. Westchnęłam, po czym nachyliłam się nad stołem i opowiedziałam wspólokatorkom mój sen.
- No, jeżeli mam być szczera - zaczęła Vivien, uważnie dobierając słowa - To brzmiało to trochę przerażająco. Ale głowa do góry, to tylko sen. On nic nie znaczył. Pewnie w ostatnim czasie za dużo rozmyślałaś o Snape'ie.
Michaelle pokiwała głową, wyrażając zgodność z opinią szatynki. Ja sama w końcu też musiałam przyznać, że brzmiało to sensownie.
- No wiecie co! - prychnęła Silje, patrząc na rozmówczynie ostrym wzrokiem - Jakbyście uważały na wróżbiarstwie, wiedziałybyście, że każdy sen coś oznacza. Nocne historie ukazują stan ludzkiej duszy. Obawy, pragnienia człowieka! - Silje przerwała dramatycznie - Przypomnijcie mi wieczorem, to razem poszukamy w podręczniku sensu tego snu.
Michaelle, Vivien i Lily spojrzały na siebie porozumiewawczo - niczego nie mają zamiaru przypominać.
- A co się stało rano? - Whitman zmieniła zręcznie temat, za co Ruda była jej bardzo wdzięczna.
- Potter - skwitowała zrezygnowana.
- To pewnie dlatego, gdy go mijałyśmy przed Wielką Salą, szedł taki szcześliwy - wyszczerzyła się czarnowłosa.
- Taaa - westchnęła Evans - Napewno dlatego.



* * *


- Cisza! - pisnął profesor Flitwick, próbując przekrzyczeć klasę. Jego głos zniknął gdzieś między dziesiątkami innych. Zrezygnowany, przyłożył różdżkę do swojej krtani, rzucając przy tym niewerbalne zaklęcie - Cisza! Siadajcie na miejsca, czas zacząć lekcję.
Gryfoni, lekko się ociągając, usiedli w ławkach i z uwagą spojrzeli na nauczyciela, który chrząknął, a potem znowu zabrał głos, tym razem bez pomocy czarów.
- Jak pewnie wiecie, dzisiejsza oraz najbliższe godziny lekcyjne będą nieco inne od poprzednich. Bal zbliża się wielkimi krokami, a więc pora zabrać się za stroje. Dobierzecie się w pary chłopak-dziewczyna i będziecie wyczarowywać sobie nawzajem szaty. Aby było, cytuję: "zabawniej", efekty pracy waszych partnerów zobaczycie dopiero przed zabawą. Dla wykonawcy najlepszej kreacji przewidziana jest niezwykła niespodzianka! - nauczyciel przerwał na chwilę, upewniając się, że wszystko jest zrozumiałe. Zaskoczeni Gryfoni szeptali między sobą gorączkowo.
- Panie profesorze, jak to możliwe, że nasz partner nie zobaczy ubrania? Czy będziemy pracować w osobnych salach? - zapytała Olivia.
- Nie, panno Harris. Manekiny są zaczarowane tak, że tylko ich właściciel widzi ubranie - odpowiedział czarodziej - A teraz dobierzcie się w pary. Potrzebne zaklęcia macie wypisane na tablicy, nie powinny być wam obce. Do pracy!
W sali zapanował harmider, jednak nauczyciel nie próbował już go przerwać. Uczniowie zaczęli przeciskać się między sobą, wybierać manekiny i partnerów. Rudowłosa jednak nie ruszyła się z miejsca. Powoli przetwarzała w głowie każde słowo nauczyciela. Pomysł wcale, ale to wcale jej się nie podobał. Chwilę później, z westchnieniem podniosła się z krzesła. Zielone oczy rozszerzył się w szoku, kiedy dostrzegła, że tylko jeden chłopak został bez pary. Ten machał do niej z szerokim uśmiechem. Evansówna kolejny raz rozejrzała się po klasie, ale jedyne co dostrzegła to dziesiątki oczu, wlepione w nią z zaciekawieniem. Z miną męczennika ruszyła w stronę Pottera.
- Zrobiłeś to specjalnie! - szepnęła do niego oskarżycielsko.
- Nie mam pojęcia o co ci chodzi, Evans - odpowiedział nonszalancko, ale jego mina świadczyła sama za siebie.
- Tylko bez numerów! - zastrzegła, zakasując rękawy.


* * *


Jako, że Zaklęcia były ostatnią lekcją Gryfnów w piątek, zaraz po zajęciach uczniowie udali się na obiad. Lily jako pierwsza wypadła z sali. Na twarzy miała wypieki, a w oczach chęć mordu. Jej przyjaciółki pognały za nią, obawiając się o bezpieczeństwo mieszkańców zamku.
- Daj spokój, mogło być gorzej - powiedziała nieśmiało Vivien.
Evans spojrzała na nią ostro, z impetem rzucając torbę koło ławki, a samej zasiadając przy stole. Wlepiła wzrok w widelec, a dziewczyny były w stanie przysiąc, że ten skurczył się ze strachu.
- Gorzej? - warknęła wściekła - Ten cholerny imbecyl przez całe zajęcia powtarzał mi, jak moje nogi i tyłek będą wyglądać w jego stroju! Przecież on wyczaruje coś obscenicznego, wulgarnego! Nie założę niczego, co wyszło spod jego różdżki! Po moim trupie! Nie pójdę! O, właśnie, nie pójdę! Tak, to doskonały pomysł. Utrę nosa temu kretynowi. Myśli, że będzie miał okazję gapić się na mnie bezkarnie? O, albo...!
Współlokatorki spojrzały na Evansównę z zaciekawieniem.
- Wszystko w swoim czasie - powiedziała już spokojniej, ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.

2 komentarze :

  1. Kurde, założę się, że James nie wyczarował jej nic takiego jak myśli, za to ona widocznie planuje...ostro pojechać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaaa!!! Ale mam minę... Świetna robota, Untouched :D Nie umiem pisać komentarzy, więc się ograniczę tylko do tego, sorki. ;) Ależ ta Lily ma temperament :D .....
    Olka W.

    OdpowiedzUsuń