poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział 9

Kochani!
Nie było mnie tu przez długi czas. Złamałam daną Wam obietnicę, wiem, mea culpa. Wydaję mi się, że muszę wyjaśnić parę rzeczy - dla swojego czystego sumienia.
Ten blog praktycznie nie żyje. Zauważyły to pewnie osoby, które z własnej, nieprzymuszonej woli tu wchodziły. Patrząc na to z perspektywy czasu, dochodzę za każdy razem do wniosku, że Walka Uczuć nigdy nie żyła pełną piersią. Nie jest to mój pierwszy blog, właściwie nie jestem w stanie określić, którym z kolei już jest. Parę lat temu bardzo chciałam stworzyć swoją własną historię Lily i James'a - chciałabym nadal, ale w natłoku spraw prywatnych blog zszedł na drug plan. Pisanie z resztą zawsze szło mi dość opornie. Mam mnóstwo pomysłów, mniej niestety czasu i chęci.
Do napisania tego postu zbierałam się już od dłuższego czasu. Zmotywowały mnie komentarze pod ostatnim rozdziałem. Byłam wprost pewna, że nikt nie czyta moich wypocin, a tu takie zaskoczenie mnie spotkało. Głównie dlatego piszę teraz te słowa, aby nie zostawić garstki, a może nawet jednej osoby, która dzielnie tu zagląda i oczekuje na dalszą część historii.
To co publikuję tu na dole, to Rozdział 9. Napisany został już parę miesięcy temu, pierwotnie miał być jeszcze wzbogacony o jakiś fragment, wiem jednak, że nic już nie napiszę. Wstawiam go, bo należy się to osobom, które czekają. Bo to kolejna cegiełka Walki Uczuć.
O dodaniu nowego postu nie informuję nikogo. Zdałam sobie sprawę, że zbyt usilnie szukałam kiedyś czytelników wśród znajomych. Rozdział dedykuję wszystkim tym, którzy pamiętają, którzy zaglądają tu z własnej, nieprzymuszonej woli.
Tak, to koniec.
Przykro mi to mówić, ale Walka Uczuć kończy swoją działalność. Nie usuwam bloga, być może ktoś kiedyś jeszcze na niego natrafi, być może ktoś zechce przeczytać wszystko jeszcze raz. Szanse, że kiedyś jeszcze tu wrócę są zerowe, ale... warto mieć nadzieję. Chciałam, żeby moi bohaterowie to potwierdzili.
Na odchodne, proszę, ktokolwiek tu jest, niech zrobi mi miły prezent i zostawi po sobie jakiś ślad. Będę czekać!
Lumos, czarodzieje.
Untouched.


* * *

Perypetie Lily Evans i Jamesa Pottera od dawien dawna budziły niemałe zainteresowanie, zarówno wśród uczniów, jak i nauczycieli Hogwartu. Ci pierwsi stanowczo za często byli świadkami kłótni między dwójką Gryfonów. Profesorowie natomiast niejednokrotnie, ze względów bezpieczeństwa, zmuszeni byli interweniować i czarami - lub siłą - rozdzielać parę. Mówiąc w skrócie, aż do połowy piątej klasy, niemożliwością było przebywanie Rogacza i Rudej w jednym miejscu.
Nic więc dziwnego, że kiedy ta dwójka przekroczyła razem próg Wielkiej Sali, oczy większości uczniów spoczęły właśnie na nich. A trzeba przyznać, że widok był dość niecodzienny. Potter, który zazwyczaj nosił jeansy i koszule, z niedbale zawiązanym krawatem, tego dnia miał na sobie strój jelenia. I może kreacja ta nie przykułaby takiej uwagi, gdyby nie wisienka na torcie, którą okazały się być bokserki. Nie były to jednak zwykłe bokserki. Zamiast pospolitej kratki, czy kropeczek,  pokryte były małymi podobiznami właściciela. Całości dopełniał brokatowy napis na pośladkach, który brzmiał: "Jestem James Potter i myślę, że mogę mieć każdą".
I o tyle, co Gryfon wzbudził powszechny śmiech, tak Lily Evans zachwyciła wszystkich. Nie dało się zaprzeczyć, że wyglądała magicznie, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Miała na sobie długą, aż do ziemi suknię bez ramiączek. Góra stroju, koloru czarnego, była obcisła i idealnie podkreślała walory rudowłosej. Wąską talię opinał cienki pasek, spod którego falami rozchodził się różnokolorwy, cienki, jak mgiełka dół sukienki. Całości dopełniały bajkowe skrzydła, które swoim blaskiem majestatycznie otulały bladą skórę na ramionach dziewczyny. W wielu męskich głowach pojawiło się pytanie, czy aby napewno Evans nie jest wilą. Trudno było tak nie myśleć, kiedy dziewczyna przebrana za nimfę stanęła wreszcie w pełnym świetle.
Jednak wyszukane przebrania nie gwarantowały pełnego kamuflażu uczuć czy osobowości. Każdy, kto nieco dokładniej przyjrzał się tej dwójce, dostrzegł, że coś między nimi było nie tak. Rudowłosa wydawała się być dziwnie przygaszona. Stała pośród tłumu ludzi zgarbiona, wykręcając palce ze zdenerwowanie. Postronny obserwator mógłby pomyśleć, że to ze skrępowania. Bo przecież Lily nie była przyzwyczajona do wzbudzania aż takiego zainteresowanie u płci męskiej. Ale czy aby napewno o to chodziło? I dlaczego James stoi tak dziwnie oddalony? Gdzie podziały się te zadziorne ogniki? Jeszcze tego poranka gościły w czekoladowych tęczówkach. Co się między nimi wydarzyło?


- Sama tego chciałaś - do uszu Lily dobiegł natrętny głosik.
Rudowłosa obrzuciła tańczącą nieopodal Vivien zabójczym spojrzeniem. Ta kompletnie się tym nie przejęła i poprawiwszy strój, dalej ruszała się w takt muzyki. Tego wieczoru przebrana była za różę. Talię opinał jej zielony materiał, na plecach miała skrzydła-listki, a od szyi w górę rozchodziły się czerwone, potężne płatki kwiatu.
Evansówna z lekkim ociąganiem przeniosła wzrok na twarz przyjaciółki. Ta wbijała w nią ostre spojrzenie niebieskich tęczówek.
- Jak się bawisz, Liluś? SAMA - szatynka celowo podkreśliła ostatnie słowo.
Lily poczerwieniała ze złości i wstydu.
- Tego chciałaś? - dogryzała jej dalej Vivien.
Rudowłosa podniosła się z ławki z hukiem i zgarniając po drodze butelkę piwa kremowego, oddaliła się na drugi koniec Wielkiej Sali.
- Masz rację, uciekaj przed problemami - znowu dobiegł ją zgryźliwy głos Hughes - Ups, tym razem Rogacz chyba nie przyjmie cię z otwartymi ramionami.
Evans była już na granicy wytrzymałości. I choć zdawała sobie sprawę z tego, że jej przyjaciółka ma rację, w tamtym momencie była w stanie udusić ją gołymi rękami. Z westchnieniem opadła na krzesło pod ścianą i nieudolnie zabrała się do otworzenia butelki.
- Chcesz się upić? - zagadnął Syriusz, odbierając Rudej napój i otwierając go bez trudu.
Rozmówczyni odburknęła coś niezrozumiałego.
- Chyba nie dosłyszałem - zaświergotał Black, siadając obok z szerokim uśmiechem.
Lily obrzuciła go niechętnym spojrzeniem. Łapa przebrany był za wampira. Umięśnioną klatkę piersiową opinała mu biała koszula, na nią zarzuconą miał długą pelerynę, a całości dopełnialy ostre kły.
- Jeśli chcesz prawić mi jakieś kazania, to możesz sobie darować - burknęła dziewczyna, pociągając zdrowego łyka z butelki.
- A skąd takie bojowe nastawienie, Evans? - zaśmiał się Syriusz - Chciałem ci tylko pogratulować.
Gryfonka uniosła brew pytająco.
- Rogaś wygląda mistrzowsko. A ten napis... - Black otarł z twarzy wyimaginowaną łezkę.
- On chyba nie jest tak entuzjastycznie nastawiony - mruknęła szóstoklasistka, opierając swoje plecy o zimną ścianę.
- Coś ty. Jest na ciebie wściekły - odparł chłopak z lekkością, wzruszając ramionami.
Evansówna przymknęła na chwilę oczy z bezsilności, lecz po chwili przeszła do ataku.
- Nie zrobiłam niczego, czego wy nie robicie na codzień! - prychnęła zdenerwowana - To była zemsta, Black. Uprzykrza mi życie od samego początku, a kiedy wreszcie odpłacam mu się pięknym za nadobne, strzela fochy!
- Nie, nie, moja droga - zaprzeczył szybko Syriusz, irytująco spokojnym głosem - Jest pewna różnica, której ty nie dostrzegasz, bo nie dopuszczasz do siebie myśli, że James kocha się w tobie na zabój.
- Potter nie jest we mnie zakochany! - przerwała rudowłosa, zaciskając zęby.
Łapa zaśmiał się nonszalancko.
- Gdybyś codziennie przebywała z nim tyle co ja i widziała ten błysk w oku, gdy o tobie mówi, zrozumiałabyś o co mi chodzi - powiedział Gryfon z lekkim uśmieszkiem - Ale kontynuując - bo widzę, że wciąż nie rozumiesz - zapraszasz Rogasia na Bal, dajesz mu nadzieję, a potem wywijasz taki numer. Wściekł się, w jego głowie pewnie kotłują się myśli w stylu "Koniec z Evans, sama tego chciała!" i inne bzdety, które w meritum sprawy okażą się być zwykłą paplaniną. A wiesz czemu? Bo cię szaleńczo kocha.
Black wstał żywo z krzesła z zamiarem odejścia.
- Więc, Ruda, dobrze ci radzę. Idź, przeproś go i zakop topór wojenny - rzekł czarnowłosy na odchodnym - Myślę, że randka na zgodę mogłaby załatwić sprawę - wyszczerzył się, machając na pożegnanie.
Lily, kolejny raz tego wieczoru, oparła głowę o ścianę i przymknęła powieki, licząc do dzisięciu. Huncwot zostawił ją z jeszcze większym mętlikiem w głowie, niż miała wcześniej. Wściekłość na samą siebie, wstyd i zażenowanie odcisnęły na niej znak, w postaci płonących czerwienią policzków. Nie miała zielonego pojęcia co zrobić; czy przeczekać burzę, czy schować dumę w kieszeń i przeprosić Jamesa. Obydwie opcje wydawały być się nadzwyczaj skomplikowane.
Jak się tego wieczoru okazało, rudowłosa była połączeniem dwóch, całkowicie odmiennych osobowości. Pierwszej - podporządkowanej i zależnej od rozumu - i drugiej - jej zupełnym przeciwieństwem - która objawia się w takich sytuacjach, jak tamta, kiedy to Evansówna dostrzegła przyczynę jej problemów, w pośpiechu opuszczającą Wielką Salę. Czym prędzej odstawiła na pobliski stolik butelkę z resztkami piwa kremowego i rzuciła się pędem za szukającym, na tyle szybko, na ile pozwalały jej wysokie szpilki. Zanim dotarło do niej co robi, już krzyczała jego imie.
Owy James odwrócił się od razu z zaciętym wyrazem twarzy. Lily pomyślała sobie, że źle zrobiła, ale było już stanowczo za późno, aby się wycofać. Stali naprzeciwko siebie bez słowa.
- Mogę wyczarować ci inny strój - wykrztusiła po długich sekundach milczenia.
Potter parsknął zimnym, niedowierzającym śmiechem.
- Myślisz, że tu chodzi o jakiś cholerny strój?! - warknął przez zęby - Nie, Lily. Nie, cholera! To chodzi o coś więcej. Zwodzisz mnie cały czas za nos. Raz jest dobrze i rozmawiamy normalnie, a raz wydzierasz się na mnie o byle głupotę. Ile można, Lily?! Teraz wykręcacz mi taki numer, zaraz po tym, jak naprawdę uwierzyłem, że możesz mnie pokochać tak samo, jak ja ciebie. Ja mam już tego wszystkiego dość, wypadam - zakończył smutno i odszedł w mrok zimnego korytarza.
Gryfonka przeczesała starannie ułożone włosy nerwowym ruchem, tworząc na głowie niezidentyfikowaną fryzurę. Dopiero gdy jej rozmówca zniknął za najbliższym zakrętem, przypomniała sobie, że przez cały czas wstrzymywała oddech. Stopniowo zaczęła wypuszczać zgromadzone powietrze z piersi. W tamtym momencie Lily poczuła, jakby z rąk wysunął jej się ważny element życia i było to wrażenie nadzwyczaj parszywe.