poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział 1

Jak co roku na Uczcie Powitalnej wszyscy uczniowie rozmawiali wesoło i przekrzykiwali się, opowiadając przeróżne historie z wakacji. Od tego całego zgiełku zaczęła boleć mnie już głowa. Gdzie nie spojrzeć, widać było wesołe, roześmiane buzie. Może i byłam egoistką, ale nie mogłam patrzeć na szczęście innych, kiedy przeżywałam swój prywatny kryzys. Spojrzałam na swoje odbicie w lśniącej łyżeczce. Niewątpliwie odróżniałam się od innych. Byłam smutna, zmęczona i pozbawiona energii, to nie tę Evans chciałam widzieć. Nikt jednak nie zwrócił na mnie uwagi, w gruncie rzeczy było mi to na rękę. Nie potrzebowałam towarzystwa, gdy błądziłam myślami po wspomnieniach sprzed wakacji.




Siedział tam. Dostrzegłam go od razu, po wyjściu z Zamku. Gęste włosy opadły mu na czoło, a twarz rozjaśnił leniwy uśmiech. Cała rozpromieniona podbiegłam pod ogromne drzewo, rzucając swoją torbę z książkami na trawę, a samej zasiadając na jego kolanach. Położyłam dłoń na torsie, muskając lekko kuszące usta. Oddał pocałunek, jednocześnie przyciągając mnie mocniej. Nie protestowałam.


Po chwili w końcu oderwałam się, wzdychając cicho. Jego twarz z powrotem się zbliżyła, ale pokręciłam przecząco głową, obracając w palcach krawat. Gdzieś opodal grupka pierwszaków wybuchła śmiechem. Popatrzyłam na nich z tęsknotą. 
- Jeszcze tylko Zaklęcia - powiedziałam z westchnieniem, zwracając twarz w stronę słońca - Mam nadzieję, że szybko zleci. Tak dawno z dziewczynami nie miałyśmy babskiego wieczorka. Jestem taka podekscytowana!
- Musisz iść? - zapytał chłopak z nadzieją - Miałem nadzieję, że spędzimy ten czas razem.
Zaśmiałam się cicho, składając całusa na opalonym policzku. 
- Chcę - odpowiedziałam spokojnie - Już od wieków nie byłyśmy na imprezie bez chłopców. To miła odmiana, kiedy możemy porozmawiać i jednocześnie zadbać o swój wygląd.
- Nie wolisz spędzić tego czasu ze mną? - mruknął, marszcząc brwi.
- Wiesz, że bym chciała. Ale nie mogę się rozdwoić - westchnęłam, przerzucając włosy przez ramię - Wynagrodzę Ci to, obiecuję. Ale nie dziś. I tak ostatnio czuję, że poświęcam za mało czasu dziewczynom, a zwłaszcza Michaelle.
- Michaelle - prychnął lekceważąco - Nie lubię jej. Próbuje zniszczyć nasz związek i nastawia cię przeciwko mnie. 
- Wcale nie! - powiedziałam oburzona - Tylko Ci się wydaje, ona chce mojego szczęścia.
- Co nie zmienia faktu, że próbuje mi cię odebrać - warknął - Nie chcę, żebyś się z nią spotykała!
Zerwałam się jak oparzona z kolan chłopaka, uporczywie wpatrując się w jego twarz. Oparłam ręce na biodrach i zmarszczyła czoło z oburzeniem.
- Jak możesz próbować zniszczyć moją przyjaźń?! - krzyknęłam, zwracając na siebie uwagę uczniów - Jak możesz?! Ty!
Chciałam się odwrócić i odejść, ale on złapał mnie za rękę. Odwróciłam się szybko, patrząc na niego. Mijały kolejne sekundy, a moje rysy twarzy zaczęły łagodnieć. Wymiękłam.
- Daj spokój, Liluś. Przecież wiesz, że nie to miałem na myśli - powiedział miękko. 
Nie odezwałam się. Podszedł blisko, nachylił się i pocałował. Westchnęłam.
- Tak, chyba tak - odpowiedziałam jak w transie - Ale teraz muszę już iść. 
Zarzuciłam torbę na ramię, oddalając się od chłopaka. Nie zauważyłam jedynie uśmiechu pełnego tryumfu.




Byłam wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie. Wszystko było takie proste i przyjemne. Kochałam i byłam kochana, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jaką ironią losu było to, że w jednej chwili złamałam wszystkie swoje zasady, tkwiłam tak w zaślepieniu, a jeden upadek na ziemie pokazał mi moją naiwność? Jak mogłam pozwolić na to, żeby on się mną bezczelnie bawił? Manipulował mną, ale przecież durna Evans nie słuchała przyjaciół, którzy ją przed nim ostrzegali. Przez niego omal ich nie straciłam i to napawało mnie największym wstydem. Ale w końcu zakochałam się głupio, wtedy ludzie tracą zdrowy rozsądek, nie widziałam jaki jest naprawdę. Do czasu...



* * * 

Przyznałam się sama przed sobą, że głupio postąpiłam dopiero, gdy usłyszałam jakieś ciężkie kroki za sobą. Pójście samej do Sowiarnii, chwilę przed ciszą nocną było niewątpliwie głupim zagraniem z mojej strony. Nie bez przyczyny chyba miałam wrażenie, że kuszę los. Przyspieszyłam tempo marszu, choć nie miało to większego sensu. Nie mniej jednak, miało większy sens, niż postawienie się na tacy, osobie, która za mną szła. Sama nie wiem czego dokładnie bałam się w tamtym momencie, przecież to mogła być przypadkowa osoba, a nie żaden oprawca, chcący zrobić mi krzywdę. Ale szłam dalej, coraz szybciej. I On też. 
Czym prędzej skręciłam w najbliższy korytarz. Wyszarpnęłam różdżkę z szaty i z pełną gotowością oparłam się o lodowatą ścianę. Cień stopniowo zaczął wynurzać się zza rogu. Serce zabiło mi mocniej, kiedy przed oczami stanęła mi ciemna sylwetka. 
- Expelliarmus! - krzyknęłam, a w ułamku sekundy ową postać odrzuciło do tyłu. 
Usłyszałam cichy jęk. Z bijącym sercem powoli zbliżyłam się do tego człowieka. Blask księżyca padł prosto na jego twarz, moim oczom ukazał się... On. 
Na krótką chwilę wprost zmroziło mi krew w żyłach. I ta krótka chwila wystarczyła, żeby chłopak podniósł się z ziemi i mocno przycisnął mnie do ściany, odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki. Oparł rękę o mur, na wysokości mojej głowy i nachylił się, brutalnie całując mnie w usta. Chciałam się wyrwać, ale trzymał mnie w stalowym uścisku. Z zawziętością biłam go rękami, ale to nic nie dało. Po policzkach spłynęły mi łzy. Nie przestawał mnie całować, szarpanie się nic nie dało. I nagle ktoś mocno odciągnął Go ode mnie, pięścią uderzając w twarz. Usłyszałam odgłos pękającej kości. W słabym świetle księżyca zobaczyłam drugiego chłopaka, z furią na twarzy, który okładał pięściami przeciwnika. Po chwili, dłużącej się jak wieczność opanował się, dysząc ciężko.
- Nigdy więcej jej nie dotykaj! - syknął w stronę leżącego chłopaka. 
On spojrzał na mnie, z bólem wykrzywiającym jego twarz. Nie mogłam znieść tego wzroku. Pobiegłam pędem przez korytarz. Nie wysłałam już listu do rodziców.

* * *

Ulga jaką poczułam, gdy moja zimna skóra zetknęła się z gorącą wodą, była wprost nie do opisania. Musiałam zmyć z siebie wszystkie wspomnienia, które wypalały moją skórę każdej minuty. Potrzebowałam zapomnienia jak nigdy w życiu. Pragnęłam choć na chwilę stać się inną osobą. Ile w tamtym momencie dałabym za cofnięcie czasu. Denerwowało mnie, że żyje w świecie magii, w którym podobno nie ma rzeczy niemożliwych, a jednak nie można było zacząć wszystkiego od nowa. Nie wiem czemu nie mogłam przestać o nim myśleć, cały czas miałam w głowie wszystkie chwile z życia, spędzone z Nim.






- Ty jesteś Lily Evans, prawda? - poczułam delikatny dotyk na prawym ramieniu, na skórze pojawiła się gęsia skórka. Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się niska dziewczyna z ładnymi niebieskimi oczami i brązowymi, kręconymi włosami. Trzecioklasistka, co stwierdziłam po podręcznikach trzymanych w jej dłoniach, była z Revenclawu. Patrzyła na mnie lekko spłoszona, co mnie nie zdziwiło, bo Hogwart często obserwował moje napady szału. Uśmiechnęłam się do dziewczyny przyjaźnie. 
-Tak. A ty jesteś?... - zmarszczyłam lekko czoło, przeszukując przeróżne zakamarki swojej głowy w poszukiwaniu owej postaci, ale nic mi to nie dało, bo najzwyczajniej w świecie Krukonka nie była mi znana.
- Jejku. Przepraszam. Ja... zapomniałam - jęknęła, rumieniąc się - Jestem Naomi. 
Kiwnęłam lekko głową, przypatrując się dziewczynie. Ta rozejrzała się uważnie po pustym korytarzu, po czym złapała mój nadgarstek, ciągnąc mocno za sobą w stronę ciemnego korytarza. Zdezorientowana całą tą dziwną sytuacją nie stawiałam żadnych oporów, szłam jedynie za Naomi starając się dotrzymać jej kroku. Jednak, gdy stanęłyśmy przed drzwiami zamku, wyszarpnęłam swoją dłoń. Niebo już dawno było ciemne, a ja nie miałam ochoty wychodzić po za Hogwart tak późną porą. Spojrzałam pytająco na Krukonkę, już lekko zdenerwowana. 
- Dobra, albo jesteś seryjnym mordercą, albo chcesz wystraszyć mnie na śmierć, jakimś głupim żartem - powiedziałam całkowicie poważnie, mrużąc oczy - O co chodzi?
Widocznie niepewność Naomi, co do mojej osoby zniknęła, bo spojrzała na mnie już bez żadnych oporów.
- Nie mam zamiaru narazić twojego zdrowia, okej? - powiedziała szybko, wyciągając mnie siłą na zewnątrz. Momentalnie chłodny wiatr otulił moją szyję. Zadrżałam. Krukonka dalej nie zwalniała kroków, wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że przyśpieszyła. Przed oczami pojawił się zarys boiska do Quidditcha.
- Czemu tam idziemy? - zrównałam się krokiem z Naomi. Spojrzała na mnie przelotnie.
- Musisz coś zobaczyć - odpowiedziała mi krótko. 
Powoli zaczynałam mieć dosyć tej tajemniczości  i zupełnego braku jakichkolwiek wyjaśnień. Poza tym zaczynało mi być zimno. Stanęłam nagle, zostając za plecami dziewczyny.
- Dobra, mam dość - westchnęłam - Co tu się dzieje, do cholery?
Naomi odwróciła się na pięcie w moją stronę, była wyraźnie zirytowana, ale nie zwróciłam na to uwagi. Po krótkiej chwili rysy jej twarzy złagodniały i z lekkim westchnięciem zabrała się za wyjaśnienia.
- Tam, gdzie idziemy jest... Tam... - Krukonka nie mogła znaleźć odpowiednich słów, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Zacisnęłam pięści, boleśnie wbijając paznokcie w skórę - To co zobaczysz nie jest przyjemne. Ale o wiele lepiej będzie, jeśli już teraz poznasz prawdę.
Na parę długich chwil nastała głucha cisza. Moje serce zaczęło bić coraz szybciej. Nie miałam ochoty tam iść, złe przeczucia owładnęły całą mnie. Jakaś wewnętrzna siła popchnęła mnie jeden krok naprzód. Dalej pobiegłam pędem, nie zwracając na nic uwagi. Bałam się, ale coś nie pozwalało mi stanąć. Dalej usłyszałam za sobą jedynie ciche "On mnie zabije" i szybkie, dudniące o ziemię kroki...





- Lily! Lily! 


Poderwałam się, rozpryskując zimną wodę wokół wanny. Spojrzałam nieprzytomnie na łazienkę. Nie wiem ile już w niej siedziałam. Najwyraźniej długo, skoro dziewczyny zaczęły się martwić i dobijać. Z cichym westchnieniem wyszłam z wanny, na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Osuszyłam ciało i włosy ręcznikiem. Założyłam szeroką koszulkę i majtki. Stanęłam przed lustrem, patrząc na swoją twarz. Zniknął z niej zdrowy blask, błysk w oku, uśmiech. To, co się ze mną działo, niszczyło każdą cząstkę mojego ciała, a ja nie mogłam tego powstrzymać. Rozczesałam mokre włosy i podeszłam do drzwi. Położyłam dłoń na zimnej klamce i ostatni raz westchnęłam. Wyszłam z łazienki.
Momentalnie oczy moich współlokatorek zwróciły się w moją stronę. Z opuszczoną głową podeszłam do swojej szafki, otworzyłam ją i zaczęłam wypakowywać kufer. Powoli i bardzo dokładnie składałam ubrania, kładąc je na półkach. W dormitorium panowała głucha cisza. Moje przyjaciółki bały się odezwać, a ja czułam głęboki wstyd na myśl, jak bardzo zepsuł nam się kontakt. Nagle poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu, zamarłam. Serce zaczęło bić mi szybko, choć do tej pory myślałam, że zostało już dawno temu wyrwane mi z piersi. 
- Porozmawiaj z nami Lily, proszę - usłyszałam głos Michaelle. Głos, który zawsze koił mój ból i działał jak dobry lek. Poczułam ciepło i lekko tlącą się radość, że nie straciłam najważniejszej mi osoby.
Ale pomimo wszystko milczałam. Coś zatrzymywało mi głos w gardle, a ja nie miałam już siły walczyć. Mijały kolejne, pełne napięcia i smutku sekundy. Spazmatycznie nabierałam powietrza do płuc, co stawało się coraz trudniejsze, aż w końcu pękłam. 
Najpierw po policzku spłynęła jedna łza, druga, trzecia, a potem opanował mnie silny szloch. Poderwałam się z podłogi i podbiegłam do Michaelle, rzucając się jej w ramiona. Przytuliła mnie mocno, gładząc moje włosy.
- Cii. Już dobrze, kochanie - wyszeptała prosto do mojego ucha - Już dobrze.
Nie wiem ile tak siedziałyśmy. Minutę, a może godzinę? Po prostu siedziałyśmy, bez zbędnych słów, bez pytań. Poczułam, że bluzka Michelle jest mokra od moich łez. Oderwałam się i odgarnęłam mokre kosmyki włosów z twarzy. Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu pomocy. Michelle zauważyła moje zmieszanie.
- Nie przepraszaj - powiedziała ciepło - My wiemy. 
Powinno zrobić mi się lżej, ale nadal targało mną głębokie poczucie winy. Czułam, że nie zniknie ono w najbliższym czasie, ale jedynie straci na sile. Nie wiedziałam co powiedzieć, by choć trochę się usprawiedliwić. Tylko, że nic nie mogło usprawiedliwić mojego zachowania. Wiedziałam to. I moje przyjaciółki też. Z tym, że one nie oczekiwały ode mnie stu powodów, dlaczego nie jestem winna. I choć nie rozumiały, to akceptowały. Byłam im w tamtym momencie tak bardzo wdzięczna.
- Chcesz mówić? - zapytała Vivien cicho.
Chciałam?
- Wtedy, na tym boisku - zaszlochałam, ukrywając twarz w dłoniach - Zobaczyłam, jak całuje sie z Mandy. Gdyby nie ta Mała, gdyby nie tajemniczy On, może do tej pory żyłabym w kłamstwie. Manipulował mną, przekonywał, żebym się z Tobą nie widywała, Michaelle! A ja myślałam, że to prawdziwa miłość. Przez moją naiwność prawie rozpadła się nasza przyjaźń. Jest mi tak strasznie wstyd!
Spojrzałam bezradnie na pokój, oddychając ciężko.
- Wybaczę Ci pod jednym warunkiem - powiedziała Michaelle, patrząc na mnie uważnie - Weźmiesz się w garść. Masz nas, wiesz, że dasz radę. 
Uśmiechnęłam się słabo przez łzy. Przełknęłam ślinę i pokiwałam głową. 
Dam radę! - pomyślałam. 

* * *

Rano obudziłam się z małym promyczkiem nadziei, ukrytym w głębi serca. Pierwszy raz, od bardzo długiego czasu, miałam chęć, by wstać z łóżka i walczyć, by żyć. 
Było parę minut po szóstej. Moje współlokatorki jeszcze spały, spojrzałam na nie z uśmiechem. Silje od czasu, do czasu bełkotała jakieś niezrozumiałe słowa. Vivien z uśmiechem obejmowała poduszkę, a Michaelle marszczyła lekko nos, z powodu promieni słonecznych, padających prosto na jej twarz. Podeszłam na paluszkach do jej łóżka i pocałowałam ją w policzek. Mruknęła coś przez sen, przekręcając się na drugi bok. 
- Kocham Cię, wiesz? - szepnęłam w stronę przyjaciółki.
- Ja Ciebie też - usłyszałam.
Zmarszczyłam czoło i rozejrzałam się po dormitorium. Parsknęłam cichym śmiechem, widząc jak głowa Silje opada na poduszki. 
Pokręciłam lekko głową i podeszłam do szafy. Ubrałam zwiewną sukienkę w kwiaty, którą dostałam od mamy w wakacje. Weszłam do łazienki. Wydawało mi się, że wyglądam inaczej, bardziej promiennie. Być może było to spowodowane moim lepszym samopoczuciem. Umyłam zęby i przemyłam twarz zimną wodą. Podkreśliłam oczy tuszem do rzęs, a usta pociągnęłam malinową pomadką. Rozczesałam włosy. Za pomocą różdżki lekko je zakręciłam. Uśmiechnęłam się do siebie. Wyszłam z łazienki. Założyłam czarne pantofle na obcasie, które leżały obok szafy. Ostatni raz spojrzałam na siebie w lustrze. Na placach opuściłam dormitorium. 
Wraz z zamknięciem drzwi, zamknęłam kolejny rozdział w swoim życiu. Nazywał się "Matt".



~~~~~~

Wstyd mi, że pisałam ten rozdział prawie pół roku. Ale wreszcie skończyłam, ocenę pozostawiam już Wam. :) Mam nadzieję, że będziecie dzielni i to przełkniecie. Z biegiem czasu będzie szło mi lepiej, prawda? 

Jeśli chodzi o nowy rozdział, nie wiem kiedy się pojawi. Narazie nie wiadomo, czy pisany będzie przeze mnie, czy przez Huncwotkę. Trzymajcie kciuki. ;) 
Post dedykuję Mandze, która chyba nie mogła się go doczekać.
Droga Izis, mam nadzieje, że Cie nie zawiodłam i, że poczułaś chociaż lekkie zdziwienie pod koniec. :)
Całuję, Untouched.

4 komentarze :

  1. Pewnie, że nie mogłam się doczekać, od jakiegoś czasu codziennie mi pisałaś "dobra piszę", potem "teraz na pewno skończę", "nie no Manga teraz już na 100% opublikuję" :D - jestem dumna, że to nastąpiło.
    Szkoda, ze na początku nie wiedziałam o co chodzi - ale tylko i wyłącznie dzięki temu miałam ochotę czytać dalej - potrafisz zaciekawić.
    I teraz moja natura faszystki językowej prosi o uważniejszą stylistykę. :)
    Notka świetna - piszcie częściej! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm tak jestem trochę zdziwiona ;D Ale nie tyle tym, że był to jakiś Matt, bo w zasadzie dałaś mi do zrozumienia, że nie o Jamesa chodzi (dzięki Bogu, że nie o niego! :D), tylko przeżyciami Evans. Swoją drogą mam wrażenie, że dziewczyna odrobinę przesadza, no ale nie znamy jeszcze całej historii. Nawiasem, kto ją wtedy uratował? ;>
    Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się jak najszybciej! :D Strasznie się cieszę, że doczekałam się tej notki :D Rozbudziłaś moją ciekawość, przyznaję ;)
    Pozdrawiam serdecznie!
    Izis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Izis ;) Jeśli uważasz, że to lekkie przesadzanie, to nie czytałaś poprzedniej wersji pierwszego wspomnienia :D I całe szczęście.
      Dla mnie też początkowo było to przesadą, ale pomyślałam trochę i stwierdziłam, że to były inne czasy. Ludzie inaczej się zachowywali i znacznie różnili się od tego pokolenia. Poza tym, pierwsza miłość, więc pozwoliłam sobie na nutkę przesady, a co :D
      Mam nadzieję, że wytrzymasz do końca tego stanu Lily :) Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Czytałam ten rozdział kiedyś, ale nie bardzo go pamiętałam i milo było sobie przypomnieć :D Piszesz świetnie, odkąd w ogóle zaczełaś pisać więc to, ze Twoje opowiadanie jest takie ciekawewcale mnie nie dziwi :)
    Katherine

    OdpowiedzUsuń